sobota, 23 stycznia 2021

Przeszłość przed przyszłością.

 Z perspektywy kilku lat, to wszystko wydaje się być śmieszne. Nawet zabawnie się o tym mówi, ale właściwie w tej historii nie ma nic śmiesznego. Bo gdy będę o tym pisać, raczej nie będę się śmiać. To trochę jak na pogrzebie. Chowasz ukochaną osobę z którą masz dobre wspomnienia, ale odeszła i to niezbyt śmieszne.

Wszystko zaczęło się od banalnej wiadomości i kilku prób rozmów w szkole. Ja niewinna, nieśmiała i bardzo nieświadoma świata. Przez pół roku byłam główną bohaterką powieści romantycznej, może filmu, co kto woli.

Chwila, to było moje życie.

A więc wiosna, kwitną drzewa i kwitnie miłość dwóch nastolatków. Miłość, może zauroczenie, kto wie? Bo czy w tym wieku można to nazwać miłością? Ale nazwami przejmują się chyba tylko dorośli, bo my... po prostu docenialiśmy każdą minutę gdy było nam dane patrzeć sobie w oczy, poznawać coraz bardziej siebie, swoje ciała, reakcje i gdy mogliśmy odkrywać co lubimy.

Tak, po pierwszych trudnościach byliśmy chyba jeszcze bardziej pewni, bo wszystko zależało od nas, a największymi wrogami byli rodzice i szkoła. Albo my, albo oni. Ktoś musiał wygrać. Odwieczna walka która wytrawiała nasz wspólny organizm niczym nowotwór. To niezbyt przypadkowe porównanie, bo chyba trochę o to chodziło. Do dzisiaj nie wiem, czy byłam idealną ofiarą do wylewania ich frustracji, czy naprawdę jestem tak złą dziewczyną. Teraz jestem, ale czy wtedy też? Skąd ta pewność na mój temat?... Dzień dobry, jestem Emilia, robię co mogę by ratować waszego syna. HELOŁ, on ma depresję. Chciałabym coś zrobić, ale nie pomagacie. A mnie to zaczęło przerastać.

Obecnie wiem tylko, że to nie ja najbardziej ucierpiałam.

Romeo i Julia, walczący z przeciwnościami losu. A tajna broń to prawdziwa miłość.

Albo... prawdziwe pożądanie. Albo może zwykłe przywiązanie? Kolejne uzależnienie?

Szkoła się skończyła. Wróg oddalony, teraz mieliśmy być dorośli.

Coś poszło nie tak...

Alkohol, narkotyki, imprezy, pierwszy raz. Pierwsza próba. Do teraz nie wiem, kiedy moje myślenie się przestawiło na tyle, że naprawdę chciałam. Ale nie tak po prostu. To była ta osoba. Nie żałuję.

A potem bohaterka kilka razy była w szpitalu. Pomogło. Nawet już jej tak nie odbijało. I nagle tak solidnie jebło gdy przyszła kolejny raz wiadomość. No bo to kurwa w końcu minęło znowu kilka miesięcy. I tak wyszło że tym razem jesień była dla mnie dość kolorowa. Fajnie tak. Pierwsze kolory od dwóch lat.

Tak niewiele razem zrobiliśmy, tak mało czasu spędzaliśmy razem. Nawet kaktus bez wody w końcu zdechnie. I tak w kółko. Tych kaktusów było z dziesięć, nawet już się nie doliczę.

Znalazłam błąd. Bo daszek był potrzebny, gdy deszcz padał. Dach, taki wspólny. Nad naszymi głowami. Bo ten cholerny ostatni kaktus dostawał trochę wody i słońca. On po prostu zgnił.

Dzisiaj zechciałam tak właśnie krótko to spisać. Bo pamiętam, że pisanie tutaj w jakiś sposób mi pomagało. Obwiniam siebie. Niby jest okej, ale to dlatego, że tam nie zaglądam. Dlaczego? Boję się. Boję się, bo tak łatwo mnie zastąpić. Albo raczej znaleźć coś lepszego. Może coś zdrowego. Może coś wiernego.

Kiedyś dorośli byli nam wrogami. Teraz sami stajemy się dorośli i widzę, że największym wrogiem dla siebie jestem ja sama. Robię rzeczy których nie chcę robić czy to sobie czy innym. Muszę brać odpowiedzialność za życie i czyny. To nie jest łatwe. Minęły zaledwie dwa miesiące, a ja mam wrażenie, że zdążyłam się tyle nauczyć, tyle postarzeć i zdobyć tyle doświadczenia, którego nie chcę. Bo ja nie chcę popełniać tych błędów.

Minęły już dwa miesiące. A ja dopiero teraz rozumiem, że zbyt łatwo odpuściłam.


Ps. Tytuł posta, hmm, ostatnio cały czas słyszę i czytam gdzieś że za bardzo skupiam się na przeszłości i przyszłości. Ale jak coś to coraz lepiej mi idzie, staram się być bardziej teraz! XD