Wczoraj wieczorem odeszła babcia. Poranną mszę już ofiarowałam za Nią, by nie musiała cierpieć zbyt długo. Pan mnie wysłuchał.
Poranek nie zapowiedział się dobrze. Zostaliśmy u rodziców w Bielsku. Gdy mąż zapytał jak się spało, standardowo odpowiedziałam, że dobrze. Kiedy ON wraca, nie chcę mojego Maksa tyn krzywdzić. Od początku dnia coś wisiało w powietrzu. Cukier Miśka, młodszego szwagra był podejrzanie wysoki. Mama się martwiła. Co zrobić na odległość gdy On w szkole.
Mama miała nas odwieźć na dworzec. Wsiadłam do auta, Maks otworzył bramę. Mama przekręca kluczyk w stacyjce i nic. Próbuje innym i nic. Boltem nie zdążymy. Czekamy godzinę.
Okej, mam ostatni dzień wolnego, nie zdążę nic zrobić. Muszę jechać do Urzędu bo rodzice suszą mi głowę że już dawno mieli dostarczyć zaświadczenie o ślubie. A do tego mam neurologa. Jak mam to wszystko dziś załatwić jeżdżąc pierdolonymi autobusami?
Ok, damy radę. Bielsko, Tychy, Katowice. Zgubiłam fleczek w obcasie.
Biegnę na autobus. Zapomniałam papierów. Maks nie odbiera jak zwykle. Wbiegam i krzyczę żeby odbierał pierdolony telefon. Wiem, że to było niepotrzebne. Wybiegam z domu, autobus mnie mija. Wracam. Zdjęcia liczników dla Ani. Prawie rzucam telefonem Maksa. Drę się na biedną Kicię.
Wchodzę na pasy, nieważne czy zwalniają. Najwyżej będzie podwójny pogrzeb.
Babciu, cieszę się, że już Ci lepiej. Cieszę się, że mogłam dać Ci ostatniego buziaka. Wstawiaj się za nami.