Nie sądziłam, że może uderzyć jeszcze z taką siłą. Były upadki, ale z każdego podnosiłam się (jak myślałam) jeszcze silniejsza.
Ale dzisiaj już przyznaję, że nie wiem na ile jestem zdrowa, jak długo to jeszcze potrwa i szczerze mam gdzieś w głowie przekonanie, że nigdy do końca nie będę "odkochana" i zawsze jakaś część mnie będzie go potrzebować.
Maciek.
Myślałam, że samotność jest trudna. Myliłam się, bo nie sama samotność jest trudna, a niedostępność osoby którą się kocha i którą pamięta się jako tą jedyną, gdzie pamiętam te wszystkie sytuacje i chwile które są j e d y n e.
Byłam z kilkoma.
On miał wyjątkową wrażliwość. Rozumiał kiedy sprawia mi ból, ale miał zbyt duże ego żeby odpuszczać. A ja odpuszczałam. Z wyjątkiem wtedy. Stwierdziłam, że nie mogę tak na to pozwalać i tym razem zacisnę zęby i poczekam aż on się pierwszy odezwie. Mijały dni, a ja byłam wkurwiona, ale przekonana, że napisze. Mijały tygodnie i zaczęłam podejrzewać że nie napisze. Minął jakiś miesiąc gdy zorientowałam się, że wszędzie mnie zablokował. Stwierdziłam: dobra, niech tak będzie, i tak jesteś dupkiem.
Świetnie sobie radziłam bez niego. Sama się sobie dziwiłam, że nie płaczę, nie tęsknię. Mówiłam- jestem wolna! Wyleczyłam się ludzie!
Podobno żałoba trwa rok. Liczę skrupulatnie miesiące i świętuję w głowie każdy 17 dzień miesiąca. Ale zaczynam coraz bardziej martwić się, że to było zbyt silne aby po roku przestać o tym myśleć.
Skąd dzisiejsze wodospady łez?
Płaczę od godziny 15:15, jest 18:33 gdy to piszę. I płaczę bez przerwy. Moja mama była w salonie. Strzyżenie oczywiście trwało trochę dłużej niż miało, ale takie robiłam pierwszy raz. Marcin mnie trochę wkurzył, bo nawet nie obserwował co robię, tylko potem wytknął błędy i zjebał że za długo. Jakby... wyjebane miał no. I czas na koloryzację, więc chciałam zasięgnąć jego porady, bo na głowie trzy odcienie... A Marcin jak zwykle że nie wie i mam sama robić. Był tak niemiły wobec mnie że łzy stanęły mi w oczach, ale dalej prosiłam o pomoc. Nie otrzymałam jej, byłam bezradna, powiedziałam mamie że ma jechać do domu, bo ja nie wiem co zrobić, bo miałam się tu uczyć ale nie ma mnie kto uczyć więc to bez sensu jak wyjdą zielone a potem wypadną. Poszłam na zaplecze. Widziałam na kamerach że mama po około 10/15min mojej nieobecności dopiero wyszła. Wcześniej chyba myśleli że wrócę. Ale byłam w zbyt zaawansowanym napadzie płaczu, histerii że do niczego się nie nadaję i nic nie umiem, do tego myśl że jestem sama, żeby się zwolnić, Maciek, brak perspektyw, moje pierdolone życie, wszystkie sytuacje w rodzinie i ogromna chęć popełnienia samobójstwa.
Znowu. Ja nie jestem w żaden sposób w stanie opisać tego co czułam i przeżywałam siedząc na ziemi w tym małym, ciemnym, zimnym pomieszczeniu. Ale bardzo bym chciała żeby ktokolwiek mógł to zrozumieć.
Spotkałam w życiu dwie osoby które koiły we mnie taki ból.
Ale teraz jestem sama i muszę ukoić to sama.
Na zakończenie: Marcin przyszedł po dwóch godzinach i zapytał co ja odpierdalam i czy mam 13 lat żeby się tak zachowywać i że mam nie wyć. Ogólnie zjechał mnie z góry na dół.
Czy mam tam jutro wrócić?