Mówię to płacząc. Ja tak naprawdę żyję cały czas w lęku, że coś stracę. Że stracę chłopaka, że stracę przyjaciółkę, że stracę mieszkanie, że stracę rodzeństwo, że stracę rodziców.
A fakt jest taki, że ciągle tracę i na tym polega życie. Co chwilę utrata czegoś.
Myślę o tym, bo patrzę teraz zupełnie inaczej na moich rodziców i Dom. Oni się nie zmienili, ale ja i moje postrzeganie tak. Zaczęłam ich bardziej doceniać, akceptować wady i niedociągnięcia. I po prostu kocham. Tak jak umiem, próbuję to okazywać. Przywiązałam sie teraz jak małe dziecko, a powinnam zacząć właśnie odcinać pępowinę. Ale nic innego mi nie zostało, bo kogo mam oprócz Nich?
Możliwe, że to przez tą samotność. Próbując się przed nią bronić rozpaczliwie wyciągam ręce, wołając cicho "pomocy". Wołając o zrozumienie i samą obecność, która pozwoli mi myśleć, że to jeszcze nie jest samotność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz