Po co jechałam na kajaki skoro byłam non stop na piździe i nawet nie odróżniałam czy jestem na fazie czy już nie?
Po co jadę zajmować się dziećmi skoro tylko piję i palę żeby przetrwać kolejny dzień nawet się nad tym nie zastanawiając.
Mam dość. A na sam koniec wyjazdu słuchać jeszcze wyjaśnień i usprawiedliwień że się zakochał w jakiejś lasce. Przecież wiedziałam. W dupie mam wyjaśnienia, myślałam że sprawa zamknięta.
Jednak sprawy lubią wracać, więc czym byłby ten wyjazd gdyby góra chujozy nie została przyprawiona już na samym początku odrobiną stęchlizny.
I tak sobie właśnie żyję od jakiegoś czasu nie czekając już na żaden cud, nie licząc że cokolwiek się naprawi, nie mając większej nadziei i nie ograniczając się w używkach.
Nie chcę wyjeżdżać do Wro, nie chcę też tu zostawać. Nie chcę nic robić, bo nie mam na to ochoty. Bo nie wiem jak i co właściwie. Czasami rozpierdala mnie ten ból z którym nie mogę nic zrobić. Stoję bezczynnie po prostu to czując.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz