sobota, 11 sierpnia 2018

Jestem. Jeszcze.

Mam wrażenie że to ostatnie dni. Ostatnie oddechy, ostatnie łzy. Nie umiem czerpać radości z niczego. Mam chłopaka od sześciu dni i bardzo się cieszę, bo jest inny. Inny niż Maciek. Nie wymaga. Nie złości się na mnie, nie obraża się i mimo że jest świadomy jak będzie ze mną ciężko (już na początku dałam mu świetny popis), to chce być ze mną, chce się z tym zmagać.
Za 3 tygodnie wyprowadzam się z domu i to powinien być kolejny powód do radości. Ale nie cieszy mnie nic. "Zajesieniam się". Tracę wiosenną zieleń by zardzewieć jak liść i opaść śmiertelnie.
Szukam psychologa czy też psychiatry, ale wiem że jeśli ktoś mi w tym nie pomoże to nie znajdę.
Mam ochotę pić, ale umówiłam się z Majem na tydzień abstynencji. Musiałam się na to zgodzić bo faktycznie przegięłam. Ostatni dzień w poniedziałek i wiem, kurwa wiem, że pierwsze co zrobię we wtorek to pójdę po wódkę. Jestem beznadziejna. W tym jednym zawsze zgadzałam się z Maćkiem. Jestem ironią losu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz