Idę sobie korytarzem i mijam mojego ulubionego ratownika medycznego, który spojrzał na nowe ogłoszenie w sprawie koronawirusa i się skrzywił? może zdziwił? I poszedł. Więc ja zaczęłam sobie czytać. Po chwili On wraca i nawiązał się taki dialog:
-Czyta pani o koronawirusie?-i z tym swoim uroczym uśmiechem mówi- ee, proszę się nie przejmować.
- Ja to się tym w ogóle nie przejmuję, nawet bym się ucieszyła gdybym umarła-odpowiadam ze śmiechem drocząc się.
- Co Pani mówi, normalnie to zapiąłbym w pasy od razu- mówi kręcąc głową, jednak się uśmiechając.
Lubię jak ma dyżur, bo to młody koleś z którym można pośmieszkować. Zresztą to On mnie przyjmował na oddział i robił dokumentację.
Jeśli chodzi o mój humor, jest totalnie odmienny od wczorajszego. To, co wczoraj sprawiało, że wpadłam w bezradność i gniew marząc o natychmiastowej śmierci (rozmowa z ordynatorem z której wynikło, że moje samopoczucie wynika z mojej woli i ja sama muszę się postarać, bo nikt tego za mnie nie zrobi, łącznie z tym że nikt nie powie mi jak przestać się ciąć), dziś mnie nie przeraża aż tak bardzo. Ale wiem też, że to chwilowe. Góra, dół, góra, dół.
To była pierwsza połowa dnia. Czas na drugą:
Odwiedziła mnie niespodziewanie mama. Nawet spoko. Jak mama wyszła, przyszła ciocia Iza. Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jesteśmy do siebie podobne. Zaczęłyśmy rozmawiać i obie się popłakałyśmy. Ale to był inny płacz niż te co miałam ostatnio. To był płacz żalu, nadziei i zrozumienia. Nie mogła być zbyt długo. Ja jeszcze chwilę popłakałam i zostałam w jakiejś nostalgii. I w tym momencie napisał człowiek, który w dzieciństwie zrobił mi to, z czym nie umiem się teraz pogodzić (nie chcę zdradzać kto, bo kto ma wiedzieć ten wie). Nigdy do mnie nie pisał, bo nie mamy relacji. Zapytał jak się mam. Ucieszyłam się, że w ogóle pyta. Odpowiedziałam, po czym zapytał czy wyjdę do 15 żeby pomóc im w przeprowadzce. I znów płacz. Czyli o to chodzi? Odzywa się tylko gdy chce prosić mnie o przysługę, ale dobrze wiem dlaczego mnie unika. On też wie. Ale powiedział że skoro będę długo to jeszcze zdąży mnie odwiedzić. Byłam w palarni i wyłam. Przez pół godziny. Zaczęłam myśleć o co w tym wszystkim chodzi i chyba do tego powoli dochodzę. Ten szpital, to mój obecny etap na Drodze. Dojść do wszystkich prawd, pojednać się z Nimi, zaakceptować swoją historię i dostrzec na końcu, że Pan Bóg naprawdę wie, co robi. W każdym szczególe, który uważałam za niepotrzebne dokładanie mi gówna do życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz