sobota, 7 marca 2020

Smocza jama lub wygrane nadzieje.

Nieważne jaki dzień. Ale coś wspomnę.
6:00 budzi mnie ratownik medyczny do pobrania krwi, ja takie co do kurwy??

Wołali że śniadanie, ale posiłków nie jadam i spałam dalej, tak twardo że pielęgniarka osobiście przyszła do mnie z lekami o 9 XD

Ale myślę o Nim. Kej jest moim uśmiechem. Jednak dziś, obudziłam się zmartwiona, niepewna i bez nadziei. Śnił mi się On, ale także Maciek. Kurwa jaki pojebany koktajl, nie chcę takich snów. Z Maćkiem weszłam w jakiś układ, ale nie zależało mi na zapamiętaniu tego snu. Za to wiele myślałam o Keju, wolałam na tym się skupić, choć nie był zbyt pozytywny i odebrał mi nadzieję. Nie wiem gdzie wszystko się działo, ale wiem, że zaczął być wobec mnie obojętny i był taki jakim opisywał się w naszej ostatniej rozmowie. I zaczął palić. I być rzeczywiście takim fiutem do których mam (nie)szczęście. Gdy się obudziłam, trochę mi zajęło dojście do tego, że to tylko sen. Ale i tak się boję.
Nie jesteś taki Kej, prawda?

Ale przeczytałam sobie przed chwilą znowu naszą rozmowę i humorek git. Boże żebym ja się tylko za bardzo nie rozsypała gdy dotrę do tej mojej naiwnej nadziei (której nie potrafię powstrzymać), a ona okaże się smokiem, który mnie uwięzi w swojej jamie i będzie znów karmić łzami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz